Yep...
Życie mnie tutaj testuje.

Bez wizyty u lekarza nie mogło się obejść, bo mijały kolejne dni a gorączka nie spadała. Próbowałam najpierw zadzwonić na linię pielęgniarek, z marnym skutkiem bo automat nie potrafił zrozumieć powodu dla którego dzwonię. Wykonałam więc telefon do ubezpieczyciela z prośbą o podanie mi danych kontaktowych do lekarzy w pobliżu. Po chwili miałam już na mailu listę lekarzy, numery i adresy. I znowu dzwonienie od jednego do drugiego. Z jedną kobietą było mi się naprawdę trudno dogadać (miała hiszpański akcent), ale za to powiedziała, że mogą mnie przyjąć jeszcze tego samego dnia. Kiedy dojechałam na miejsce to, o ironio, okazało się, że jest to przychodnia, którą mijam zawożąc dziewczynki na taekwondo. Kiedyś nawet w oczekiwaniu na zielone światło, gapiłam się na ich szyld.
Pani w recepcji (ta sama, z którą rozmawiałam przez telefon) zadzwoniła do United Healthcare, żeby się dowiedzieć co i jak pokrywają. Przemiła pani doktor mnie zbadała, przepisała antybiotyk, odprowadziła do wyjścia i po wszystkim. Ja trochę zmieszana zapytałam, że jak to, nie muszę nic płacić? A babka, która mnie rejestrowała na to, że nie! Ubezpieczalnia zapewniła, że oni pokryją całość. Antybiotyk kosztował mnie całe 7$. Szczęście w nieszczęściu.