poniedziałek, 3 listopada 2014

Trick or treat?


Jak było? Mega! Po miesiącu wyczekiwania i przygotowań nadeszła pora na świętowanie prawdziwego amerykańskiego Halloween. Jak już pewnie wiecie cały październik kręci się wokół halloweenowych dekoracji (tym samym domy zamieniają się w cmentarzyska), kostiumów (każdy pyta każdego za co się przebierze) oraz dyni. Pumpkin, pumpkin everywhere. Kiedyś wróciłyśmy z hostką z zakupów z torbą pełną produktów o smaku dyni. Pumpkin cream cheese, pumpkin bagels, pumpkin bread, pumpkin pop tarts, pumpkin rolls. Do Starbucksa powraca oczywiście Pumpkin Spice Latte. I można by tak wymieniać w nieskończoność. Muszę przyznać, że wcześniej dynia kojarzyła mi się tylko z pestkami, do których próbowali mnie przekonać rodzice, a na mnie nie robiły specjalnego wrażenia. No i z zupą, której i tak nigdy nie skosztowałam. Nie miałam pojęcia, że dynia może być wykorzystana na tyle różnych sposobów. Nie wiem ile jest jej naprawdę w tych wszystkich przysmakach, ale uwielbiam je.




Co do samego Halloween - wielkie wydarzenie. Nikt nie marudzi, że to pogańskie święto, brak szacunku dla zmarłych i inne tego typu farmazony. Moi hości są katolikami i dziwili się, że nasi księża mają do tego takie podejście. Bo Halloween to przede wszystkim zabawa. Dzieci mają frajdę wychodząc wieczorem na trick or treating, bo to przede wszystkim dla nich jest ten dzień, a dorośli mogą sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa.

My homie.
 
Halloweenowe mini dynie z marshmallows i Rice Krispies, które dziewczynki wzięły do szkoły.
Tak wyglądało u nas wycinanie dyni.

Razem z hostką i dziewczynkami byłam u nas w "village", gdzie chodziły od sklepu do sklepu i zbierały cukierki. Nawet w takim niewielkim Maplewood w centrum zebrał się tłum ludzi. Starsza K. przebrała się za zombie mysz, a młodsza A. za hot doga z wąsem (!), w czym wyglądała śmiechowo, ale niestety nie mam zdjęcia.

Ja i Darek przebraliśmy się za parę szkieletów. Zanim wyszłam na pociąg, hostka się zachwycała moim makijażem i powiedziała, że koniecznie mam sobie zrobić zdjęcie z moim "honey" i jej potem pokazać :)
Ludzie na ulicach i w pociągu komplementowali moje przebranie, dzieci wołały "aa szkielet".

Na paradę w NYC się spóźniliśmy. Akurat jak doszliśmy na miejsce to się okazało, że już koniec. Nie zmienia to jednak faktu, że super było zobaczyć na ulicach tych wszystkich poprzebieranych ludzi, w dobrych nastrojach. Co chwilę ktoś nas zaczepiał, żeby zrobić nam albo z nami zdjęcie. Niektórzy cykali nam fotki z ukrycia. Szaleństwo!



Potem impreza w klubie.
Szkielety się zmęczyły, haha
I na koniec koczowanie na Penn Station <3

Mam nadzieję, że miałyście/mieliście równie udane Halloween!

xo




1 komentarz:

  1. Przebranie miałaś obłedne, ale makijaż....jak go zrobiłaś? też chce!

    OdpowiedzUsuń